Miasto do cna zrujnowane. Koszmar. Gdzie nie spojrzysz widzą jakieś liany, albo dziwne rośliny, których nazw nie znam. Wszystko jest jedną wielką ruiną. Tylko mech pokrywał znaczną powierzchnie tego obozu, czyli roślina która nie została w żaden sposób zmutowana czy całkowicie zniszczona. Budynki walały się, tym samym opierając drugie budowle i ratując nas wszystkich przed całkowitym zawaleniem. To ostatnie miejsce gdzie można się skryć od tym trupów. No tak jakby. Gdy przechodziłam jakąś ciemną uliczką, do której słońce ciężko dochodziło, widziałam nie tylko martwych ludzi, kości czy padliny, ale także wijące się po ziemi, czy chowające się w ścianach truposze, zwane zombie. Gdy przemierzałam to miejsce jak zawsze lewitując, zabijałam to wszystko swoją kochaną gitarą, z ostrymi brzegami jak topór. Nim spojrzysz, że coś cię atakuje, to już nie żyło. Słychać było tylko charakterystyczny dźwięk metalu oraz upadek głowy na ziemię. Tak, obcinałam ciągle głowy, gdyż według mnie to najlepsze sposób na pozbycie się tych potworów. Niby łatwo jest je zabić, jednak są ich całe miliony, nikt by nie dał rade pozabijać wszystkich na całym świecie. Musiałby posiadać wiele bomb, aby wysadzać te ciała, chociaż i to jest wątpliwe zwycięstwo.
Podczas mojego spacerku, usłyszałam hałas. I nie był to zombie. Gdyby tak było, opadanie gruzu było by głośniejsze i towarzyszyłby ku temu charakterystyczny dźwięk umarlaka, któremu coś przebiło ciało. Jest zignorowałam to do momentu, gdy jakaś osoba stanęła w zakręcie uliczki. Myśląc, że to jeden z ich, przyłożyłam broń do jego szyi. Jednak jego jeden krok go uratował. Południowe słońce które i tak miało problem z dojściem tutaj, rozjaśniły połowę twarzy mej ofiary. Nie był to zombie, tylko ktoś z obozu. Odsunęłam się i wzniosłam się wyżej o kilka centymetrów. Zabrałam topór i spojrzałam na żywą postać.
- Tęskniłam - odezwała się. Niestety los tak chciał, abym nie ujrzała jej twarzy, tylko się obudziła.
I tak właśnie było. Zaraz po długim dziwnym śnie, otworzyłam oczy i wróciłam do żywych, co nie zbyt mi się podobało. Wolałam zostać w świecie snu i sprawdzić, kim była ta tajemnicza osoba. Ale zamiast tego ogarnęłam sobie ubrania, chęci w łazience, a następnie śniadanie. A dokładniej sushi, które zostało mi ze wczorajszej kolacji. Zbliżało się południe, a ja nie miałam żadnych planów. Gdy wyjrzałam za okno, ukazał mi się piękny słoneczny dzień, chociaż w rzeczywistości jakiś kilometr od tego miasta mogłam zauważyć szare chmury niosące deszcz. Ale wiatru nie było, tak więc za nim on do nas dojdzie, będzie raczej wieczór.
Ubrałam się w skórzaną kurtkę na wypadek deszczu, lekko umalowałam, po czym wyszłam z bloku w którym mieszkałam. Mój plan był taki, aby zajść do jakiejś kawiarni, spędzić tam pół dnia, a potem wracając do domu, zahaczyć o bar, aby nieco się upić i spać lepiej, albo przypadkiem na kogoś wpaść. Ale to drugie by się zdarzyło tylko wtedy, gdyby tak los chciał. A nie miałam dzisiaj ochoty szukać kogoś na siłę.
Najbliższa kawiarnia znajdowała się niecałe dwa kilometry od mojego bloku, nosiła nazwę „Niebieskie Haber” i nie było w niej dużo ludzi, co mi się spodobało. Mogłam wejść sobie spokojnie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, usiąść w ostatnim stoliku przy oknie i zamówić kawę. A przy okazji dwa duże obiady na swój wilczy głód. Pochłonęłam je w godzinę, a nie którzy widząc co ja mam na stole, patrzyli na mnie zdziwieni. Jeden talerz był z ziemniakami, surówką i dwoma schabowymi. Na drugim zaś było pełno sushi, ośmiornicy i trochę krewetek. Może i nazywam to miejsce zwykła kawiarnią, ale w rzeczywistości to podają tu normalne obiady jak w domu. No i na dodatek przepyszne.
Po najedzeniu się, czyli po około dwóch godzinach wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do parku. Jakoś przeszła mi ochota na siedzenie tam bynajmniej te pół dnia. Wolałam się jakoś poruszać, przejść się, chociaż nie zbyt pasowała mi ta pora na jakieś tam przechadzki. Ale nie miałam zamiaru wybrzydzać. Zamiast tego skróciłam sobie drogę przez jakąś tam uliczkę i boisko starej szkoły, która już dziesięć lat jest nieczynna. Nie czułam się w żaden sposób zaniepokojona, aż nie wyczułam czyjegoś oddechu, czyjegoś bicia serca. Ale i tak nie zwolniłam i to chyba był mój błąd. Coś na kształt miecza czy katany przebiło mój brzuch. Poczułam ogromny ból, ale jedynie to kucnęłam opierając się na jednym kolanie. Zadarłam także głowę w dół, a z ust poleciało mi trochę krwi. Po paru sekundach, gdy przyzwyczaiłam się do bólu, podniosłam głowę i skierowałam zdenerwowany wzrok z radosnym uśmiechem na tego kogoś.
- Możesz to zabrać? - jednym palec wskazuje jego broń i czekam, aż usunie się z mojego ciała. Może i taka zwykła broń mnie nie zabije, regeneruje się praktycznie od razu. Ale jednak czuje taki ból, jaki powinien być przy określonej ranie.
<Ktoś?>