Uniosłem dłoń nad głowę aby spojrzeć w niebo. Słońce wyraźnie wskazywało na to, że jest późne popołudnie. Zdjąłem z siebie czarną bluzę i przewiesiłem przez ramię cały czas ją trzymając. Wolną ręką przeczesałem grzywkę. Spojrzałem jeszcze raz na wystające, zwinięte byle jak kartki w kieszeniach moich spodni moro. Często nosiłem ze sobą jakieś pierdoły.
Kilka minut zajęło mi dotarcie na łąki poza miastem. Lubiłem tam siedzieć nie ze względu na otaczającą mnie naturę. Chodziło mi tylko i wyłącznie o spokój. Już dzisiaj wystarczająco wkurzył mnie jakiś uczeń w pracowni. Ciągle wypytując się co zrobić? Dlaczego tak ma to zrobić? A co się stanie jak zrobi tak? A czemu on sam nie może tego zrobić? W końcu nie wytrzymałem wyrzuciłem go z miejsca pracy. Kazałem mu wrócić dopiero jak się czegoś nauczy bo to nie jest już przedszkole i nie będę mu wszystkiego tłumaczył jak dziecku. Oczywiście to jest wersja przedstawiona łagodnie. W prawdziwej było kilka wulgaryzmów i wyzwisk.
Pokręciłem tylko głową kiedy to wspomniałem. "Kogo oni mi przysyłają?", zapytałem sam siebie w myślach. Jednak przestałem o tym wszystkim myśleć kiedy usiadłem pod rozłożystym drzewem. Odetchnąłem głęboko i rozejrzałem się. Wokół nie było nawet żywej duszy, kąciki moich ust powędrowały lekko do góry. Trochę się jeszcze pokręciłem nim znalazłem dogodną pozycję do siedzenia. Po czym wyciągnąłem kartki i rozprostowałem na kolanie. Były tam jakieś notatki i kilka rysunków. Pogrzebałem jeszcze trochę w kieszeniach w poszukiwaniu czegoś do pisania. Udało się.
Skończyłem dość późnym wieczorem. Wokół mnie panowała ciemność. Postanowiłem już się zbierać, nie miałem jakoś ochoty tam nocować. Zgniotłem papier i wcisnąłem znowu do kieszeni. Gdzieś w głębi siebie cieszyłem się z mocy widzenia w ciemności. Więc bez problemu odnalazłem drogę powrotną do miasta. Postanowiłem jeszcze wstąpić do pierwszego lepszego sklepu aby kupić coś do jedzenia. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wziąłem kilka produktów, zapłaciłem za nie i wyszedłem.