10 wrz 2016

Od Alfiego - Cd. Cassie

Oboje weszliśmy do mieszkania i ściągnęliśmy buty. Zaprowadziłem Cassie do salonu, gdzie dziewczyna usiadła na szarej kanapie. Ja zaś zaniosłem walizkę do mojego pokoju, po czym powędrowałem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i zmierzyłem wzrokiem jej zawartość. Bardzo niewiele rzeczy się w niej znajdowało.
- Co chcesz do picia? - zapytałem. - Sok jabłkowy, czy... sok jabłkowy?
- A czymś się one różnią? - odparła Cassie.
- Jeden z nich jest przeterminowany.
Dziewczyna zaśmiała się. Wziąłem do ręki karton z sokiem nadającym się do wypicia. Nalałem po równo do dwóch szklanek, a następnie jedną z nich podałem Cassie, która właśnie rozglądała się. Dziewczyna spojrzała na bursztynową ciecz i spytała:
- To nie jest ten przeterminowany?
- Ależ oczywiście! - odparłem żywo. - Nie mam w nawyku trucia nowo poznanych osób.
Oboje zaśmialiśmy się. Wziąłem pierwszy łyk.
- Fajne masz mieszkanie - zagadnęła Cassie z uśmiechem na twarzy. - Takie... nowoczesne.
- Dzięki - odparłem. - Chociaż w pracowni ojca jest niemały bajzel.
- Mieszkasz z ojcem?
- Owszem. Choć to jest nasz drugi dom. Ojciec przyjedzie dopiero za około dwa dni, bo ma ręce pełne roboty.
Brązowowłosa wzięła parę sporych łyków soku. Następnie odwróciła głowę i spojrzała na wiszące na ścianie zdjęcia. Również podniosłem na nie wzrok. Na jednym z nich byłem ja z tatą. W rękach trzymałem nasz wspólny wynalazek. Obydwoje uśmiechaliśmy się szeroko.

Cassie? Wiem, beznadziejne, ale przez chorobę jakoś nie mam pomysłów...

Od Ashildr - Cd. Asirii

Nacinając dłoń, wydałam z siebie odgłos bólu. Malutki nożyk wbiłam dosyć głęboko, dlatego też, podczas wyjęcia, a przynajmniej próby zrobienia tego, wyłam dziko, nie mogąc znieść kolejnych fal cierpienia, przelewających się przez moje ciało. Po wyrwaniu ostrza z ciała, odłożyłam broń na bok i, zamiast zabezpieczyć ranę, zaczęłam jej się uważnie przyglądać. Od kilkudziesięciu lat, każdego dnia, raniłam jedną ze swych dłoni, oczekując na to, iż pozyskam jedną z najpotężniejszych mocy Lordów Czasu – samoistne leczenie ran. Tak się jednak nie działo – cząstka tejże rasy nie gwarantowała mi posiadania choćby jednej z ich zdolności. Z chęci posiadania nawet jednej z ich mocy i próby ich uzyskania, każdą z dłoni pokrywały liczne blizny i świeże, zaszyte rany. Najnowsza z nich, jakby kpiąc ze mnie, nie chciała się zrosnąć i pozostawić skóry nietkniętej. Zrezygnowana, sycząc z coraz agresywniejszego bólu, zabandażowałam rękę, uprzednio sięgnąwszy po czysty bandaż. Kilka szybkich ruchów wystarczyło, by biały materiał pokrył ranę, a kilka następnych, przemilczanych minut, by zaczerwienił się od szkarłatnej posoki, nadal cieknącej z nacięcia. Zaciskając palce rannej dłoni, powoli podniosłam się, by podejść do jednego z regałów, zapełnionego dziennikami z mojego, zapomnianego po części, życia. Zamiast kolejnej z ksiąg, sięgnęłam po schowany w skórzanej pochwie miecz. Trzymając go sztywno, odsłoniłam część klingi, pokrytej starożytnymi runami, które przy każdym dotyku rozbłyskały złotem. Nie chcąc, by miecz ukazał swe magiczne zdolności, ponownie ukryłam go w pochwie. Na moment odłożyłam oręż, by założyć skórzaną, wytartą kurtkę. Po tej czynności, ponownie sięgnęłam po skórzane okrycie ostrza i przewiesiłam je przez prawe ramię. Nie mogłam nosić miecza przy boku, bowiem wierzchołek sztychu przy każdym kroku uderzał o ziemię, stając się niezdatnym do użytku. Poprawiłam pas pochwy i podeszłam do biurka, przy którym uprzednio przebiłam dłoń. Rzuciłam na blat torbę myśliwską, do której ostrożnie włożyłam butelkę mocnego trunku, osełko, parę rękawic, również skórzanych, podszytych grubym futrem i kilka eliksirów, które znalazły się w sakwie na wszelki wypadek. Zamknęłam torbę i przerzuciłam ją przez wolne ramię. Tak przygotowana, naparłam na ścianę, która w rzeczywistości była iluzją, chroniącą bibliotekę. Takie zaklęcie udało mi się zakupić u jednego z magów za garść złotych monet sprzed pięciuset lat. Za sztuczną ścianą znalazłam się szybciej, niźli się tego spodziewałam, toteż upadłam na kolana. Klnąc pod nosem podczas kolejnej fali bólu, podniosłam się i wyszłam z, pozornie, skromnego mieszkania. Zbiegłam ze schodów, zeskakując z ostatnich stopni. Dopiero idąc chodnikiem, uspokoiłam się i powolnym, dumnym krokiem skierowałam się do pobliskiego lasu.
Z jednej strony otaczały mnie kolejne rzędy drzew, z drugiej zaś ziemista ściana, gotowa osunąć się na mnie w każdej chwili. Szłam między nimi, podśpiewując kolejne sprośne piosenki. Podczas nucenia jednej z tych najbardziej lubieżnych, dostrzegłam postać, leżącą pod jednym z wybrzuszeń gleby. Zwalniając kroku, podeszłam do kobiety. Popatrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem, po czym, z cichym jękiem zamknęła oczy, tracąc przytomność. Westchnęłam ciężko, kucając przy nieznajomej. Zdjęłam torbę i otworzyłam ją, biorąc butelkę alkoholu, którym mogłabym ją ocucić. Odkręciłam buteleczkę, odrzuciwszy korek na bok. Trzymając flakonik w zdrowej ręce, ranną ścisnęłam policzki nieprzytomnej, kierując jej twarz w moją stronę. Uchyliłam jej usta i wlałam do nich ciemny płyn. Po kilku niekontrolowanych łykach, zakaszlała, wypluwając trunek. Odsunęłam się i sięgnęłam po zakrętkę, by zablokować możliwość wypływu alkoholu. Nie patrząc na dziewczynę, leniwie schowałam butelkę do torby, a następnie podniosłam się, by móc spojrzeć w oczy leżącej. Niesamowicie jasne oczy, na przemian zmieniały błysk z nienawiści do ulgi. Wyciągnęłam przed siebie rękę, chcąc pomóc jej wstać.

<Asiria?>

Nieobecność

Lyssandre zgłasza nieobecność, nie będzie jej tydzień ze względu iż wyjeżdża.