Oboje weszliśmy do mieszkania i ściągnęliśmy buty. Zaprowadziłem Cassie do salonu, gdzie dziewczyna usiadła na szarej kanapie. Ja zaś zaniosłem walizkę do mojego pokoju, po czym powędrowałem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i zmierzyłem wzrokiem jej zawartość. Bardzo niewiele rzeczy się w niej znajdowało.
- Co chcesz do picia? - zapytałem. - Sok jabłkowy, czy... sok jabłkowy?
- A czymś się one różnią? - odparła Cassie.
- Jeden z nich jest przeterminowany.
Dziewczyna zaśmiała się. Wziąłem do ręki karton z sokiem nadającym się do wypicia. Nalałem po równo do dwóch szklanek, a następnie jedną z nich podałem Cassie, która właśnie rozglądała się. Dziewczyna spojrzała na bursztynową ciecz i spytała:
- To nie jest ten przeterminowany?
- Ależ oczywiście! - odparłem żywo. - Nie mam w nawyku trucia nowo poznanych osób.
Oboje zaśmialiśmy się. Wziąłem pierwszy łyk.
- Fajne masz mieszkanie - zagadnęła Cassie z uśmiechem na twarzy. - Takie... nowoczesne.
- Dzięki - odparłem. - Chociaż w pracowni ojca jest niemały bajzel.
- Mieszkasz z ojcem?
- Owszem. Choć to jest nasz drugi dom. Ojciec przyjedzie dopiero za około dwa dni, bo ma ręce pełne roboty.
Brązowowłosa wzięła parę sporych łyków soku. Następnie odwróciła głowę i spojrzała na wiszące na ścianie zdjęcia. Również podniosłem na nie wzrok. Na jednym z nich byłem ja z tatą. W rękach trzymałem nasz wspólny wynalazek. Obydwoje uśmiechaliśmy się szeroko.
Cassie? Wiem, beznadziejne, ale przez chorobę jakoś nie mam pomysłów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie przeklinaj w komentarzach. Jeżeli chcesz negatywnie ocenić bloga - prosimy o konstruktywną krytykę. Ponadto nie chcemy, abyście skakali sobie wzajemnie do gardeł :)