Wstałam z łóżka, na którym leżał szary koc i wyjrzałam przez okno. Pogoda dopisywała - nie było zbyt ciepło, ale słonecznie. Strumień, który płynął obok mojego domku na drzewie sprawiał, że powietrze było bardziej wilgotne. Cieszyłam się z tego, że słońce nie wpadało do sypialni. Byłoby zbyt ciepło. Po skończeniu podziwiania krajobrazu, podeszłam do szafy, wyjmując z niej czarną koszulkę i czerwone spodenki. Zmieniłam strój z przydużej koszuli na wymienione rzeczy i, przywołując łuk, spuściłam się po lianie w dół. Głód w końcu mnie przycisnął, a ja od dawna nie byłam na polowaniu. Składzik zaczął świecić pustkami, więc musiałam wyjść. A broń była tylko ewentualnością. Uwielbiałam tutejsze zwierzęta, z resztą z wzajemnością. Od dłuższego czasu żywiłam się warzywami. By zdobyć mięso, musiałabym oddalić się od domu o jakieś 12 kilometrów. A jak na razie nie miałam potrzeby zapuszczać się tak daleko. Zwłaszcza, że w jeździe konnej byłam zupełnie zielona. Będę musiała poprosić kiedyś Katherine o lekcje.. Mniejsza z tym. Zarzuciłam łuk na plecy i na szybko uplotłam koszyk z długich, fioletowych liści. Wrzucałam do niego szaro-błękitną odmianę borówek, o specyficznej nazwie - Gureburu. To po jakiemuś tam właśnie szaro-niebieski. Połączenie tych owoców z jabłkami, bananami i zbożem dawało sycący posiłek, który na dodatek barwił zęby. Moje rozmyślania o śniadanio-obiado-kolacji przerwał gwałtowny ruch w zaroślach. I z pewnością nie było to zwierzę.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie przeklinaj w komentarzach. Jeżeli chcesz negatywnie ocenić bloga - prosimy o konstruktywną krytykę. Ponadto nie chcemy, abyście skakali sobie wzajemnie do gardeł :)