27 sie 2016

Od Cassiopei cd Katherine

Obudziłam się i przeciągnęłam. Leniwie spojrzałam za okno znajdujące się po lewej stronie łóżka i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że już prawie południe. Chwyciłam za zegarek by dokładniej określić godzinę. Na białej tarczy zegarowej czarne wskazówki wskazywały 11:37. Spóźnię się! Zaklęłam cicho pod nosem i podbiegłam do szafy chwytając pierwsze lepsze rzeczy, a następnie udając się do łazienki. Po pięciominutowej porannej toalecie popędziłam do małej kuchenki by szybko zrobić sobie śniadanie. Chleb z szynką włożyłam do ust, migiem ubrałam buty i zarzuciłam łuk oraz kołczan pełen strzał na ramię. W pośpiechu zamknęłam drzwi na klucz jedząc w międzyczasie kanapkę. Szynka okazała się bardzo dobra.
Po kilkunastu minutach sprintu byłam już w środku lasu. Zero cywilizacji. Już mówiłam, że jestem łowcą? Nie? No to już wiecie. Nie muszę tłumaczyć na czym polega moja robota, nie? To dobrze. Wracając, ukryłam się wśród gęstwinie liści wchodząc na niezbyt wysokie drzewo. Odczekałam chwilę. Po mojej lewej, na dziewiątej godzinie usłyszałam szelest ściółki. Na tyle chichy i charakterystyczny dla czworonożnej istoty, że byłam na 100% pewna, że to zwierzyna. Odwróciłam się w tamtą stronę wyczuwając zapach sarny, dużej samicy odłączonej od stada. Płynnym ruchem wyciągnęłam strzałę z kołczanu nakładając ją na cięciwę. Wycelowałam i wypuściłam z palców nasadkę. Grot wszedł w głowę zwierzęcia jak nóż w masło. Sarna nawet nie poczuła tego uderzenia. Zeskoczyłam z najniższej gałęzi czując silniejsze bicie serca i złapałam osuwającą się na ziemię zwierzynę. Zadowolona z łowów wróciłam do miasta by sprzedać sarenkę rzeźnikowi.
***
Wracając ze sklepu z kieszenią pełną dzisiejszej wypłaty, która starczyć miała na najbliższe trzy dni kroczyłam zamyślona chodnikiem. Kierowałam się w stronę domu kiedy nagle na kogoś wpadłam. Przeprosiłam grzecznie, jak się okazało, poszkodowaną dziewczynę. Miała jaśniutką i nieskazitelną wręcz twarz z oczami w kolorze granatu, które przyjaźnie przyglądały mi się z góry. Była wyższa ode mnie, a jej zaplecione w dwa warkocze blond włosy sięgały prawie do pasa. Przedstawiłyśmy się, a Katherine zaproponowała mi wspólne udanie się na strzelnicę. Ucieszyłam się możliwością bliższego poznania dziewczyny i małego treningu. Na strzelnicy nie miałam praktycznie żadnych trudności z trafieniem do celu. Czasem denerwuje mnie moja tendencja do niechybienia celu. Nie mam żadnego wyzwania, ale mimo to uwielbiam łucznictwo. Zerknęłam w stronę Kath, która zmagała się właśnie z nałożeniem nasadki na cięciwę.
- Nieźle ci idzie. Jak tak dalej pójdzie to sama się trafię. – zażartowała
- A więc spróbuj unikać trafienia się w tors i głowę – odpowiedziałam uśmiechając się i chwyciłam łuk Katherine – Daj, pokażę ci coś.
- Ok - zgodziła się
- Ręka, która trzyma łuk musi być prosta i sztywna w łokciu, nogi w lekkim rozkroku, lewa w przód, prawa w tył. – dziewczyna dostosowała się do moich rad i ponownie naciągnęła cięciwę trafiając kilka milimetrów od środka.
-…

Katherine?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie przeklinaj w komentarzach. Jeżeli chcesz negatywnie ocenić bloga - prosimy o konstruktywną krytykę. Ponadto nie chcemy, abyście skakali sobie wzajemnie do gardeł :)